wtorek, 28 października 2014

Łatwiej w Londynie.

Wczoraj wracałam sobie tramwajem z jednego końca Londynu na drugi, Lewisham-Stratford, przesiadka w Canary Wharf. Jakiś cichy głosik znikąd się odezwał w mojej głowie, że lubię to. Lubię to, co studiuję. Jest w porządku. Lubię, ale nie kocham, ale lubię.

Zanim odebrałam paczkę poszłam na małe zakupy do Sainsbury's, bo akurat było w centrum handlowym, przez które przechodziłam w drodze do polskiego sklepu, gdzie była moja paczka. (Fakt, że jak zwykle po wyjściu ze stacji na ulicę poszłam w zupełnie przeciwną stronę niż trzeba należy już zaakceptować jako rzecz firmową. Nie polecam wybierać się ze mną na wycieczki po Londynie, istnieje 99,99% szansy, że nie trafimy, a nawet przejedziemy się 8 przystanków w przeciwnym kierunku i to nie ma nic wspólnego z ruchem lewostronnym.)

Widzę promocję 3-za-3. Żelazna logika nakazuje skorzystać, więc pakuję do koszyka Alpro kokos, migdał o smaku orzecha laskowego i o smaku czekolady. (To ostatnie nadal plasuje się na pierwszym miejscu, mimo wielkich nadziei, jakie żywiłam względem orzecha laskowego.) Przy kasie ponownie przypominam sobie o tym, że powinnam znaleźć pracę, cholernym CV, które muszę jeszcze poprawić, i o tym, że ciągle jestem zależna od rodziców. Jest mi głupio, jestem zła na siebie (zawsze jestem zła na siebie, ale to inna historia), a fakt, że z pierwszego kolokwium z niemieckiej gramatyki dostałam A nawet już nie pociesza, tylko irytuje -- jest niedosyt z dziedziny Dlaczego napisałam to na 86% a nie na 100%?

Pan w polskim sklepie nawet miły, pani już trochę mniej. (Dziwnie ogląda się znajome Kubusie, Tymbarki i Grześki w tym środowisku.) System paczkowy trochę dziwny i zupełnie niepraktyczny, no ale coś za coś. Poza tym, spójrzmy na to z drugiej strony, przynajmniej nie musiałam jechać do strefy 7 po to, żeby odebrać paczkę. 

Lewisham jest na drugim końcu strefy 2, a Stratford to już na przykład początek strefy 3. O, i jeszcze jeden #funfact: z Mile End do Stratford jest jeden przystanek metrem, przy czym Mile End to wciąż strefa 2, więc naturalnie przepłacam za mój Oyster Card, ale nie narzekam. Przynajmniej staram się nie narzekać. (A kwestia, czy mi wychodzi to już inna sprawa...)

Nie narzekam, kiedy biegam po parku i kiedy świeci słońce. A najlepiej oba na raz.


Nie narzekam, kiedy na o r a l u, mając jakże liczny wybór -- wszakże jest nas aż cztery -- Bawarczyk pyta się mnie o słówka albo zadaje pytania, na które najwyraźniej tylko ja z grupy umiem chcę odpowiedzieć. Prawda jest taka, że zawsze przygotowuje się do lekcji z wyprzedzeniem, bo albo będę w tanie odpowiedzieć na wszystkie pytania dzięki temu, że wcześniej je sobie przygotowałam, albo nie powiem absolutnie nic. Nie potrafię mówić po niemiecku na zawołanie. Muszę sobie jakoś radzić, co nie? 

(Problem będzie wtedy, kiedy Bawarczyk nie raczy wsadzić na stronę tego, co będziemy przerabiać i wtedy cały misterny plan pozowania na tzw. A-student w pizdu pójdzie.)

Nie narzekam też na eseje. To znaczy marudzę, że dużo, że czasu mało, a czytania jeszcze więcej, ale nie narzekam, bo nawet to lubię. (Bck na przykład ma problem, bo ona nawet swojego nie lubi, a musi.)

Nie kocham, ale lubię. Czy to znaczy, że osiągnęłam już ten moment, w którym przeszłam przez 5 stadiów rozpaczy i osiągnęłam wewnętrzny spokój? Otóż nie. 

Ale łatwiej mi jest, jeśli nie myślę o tym. Łatwiej mi jest rzucić się w pracę niż nie móc zasnąć przez całą noc i ryczeć na balkonie od czwartej nad ranem, obserwując wschód słońca, i nienawidzić swojego życia tak bardzo. 

Po prostu łatwiej jest mi zapomnieć siebie w Londynie.


Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia