Jest parę chwil po północy i cały świat dudni o tym, że mamy Nowy Rok, a fajerwerki mają mnie przekonać, że to jest szczęśliwa chwila i w związku z nadejściem Nowego Roku powinnam z uśmiechem patrzeć w przyszłość, gotowa na nowe wyzwania. Cały świat próbuje mnie przekonać, jak co roku, że wraz z nadejściem Tego Nowego coś się zmieniło i że niby na lepsze. Tymczasem znowu nie widzę nic szczególnego w tej nocy. Jest tak samo zimna jak poprzednia, i tak samo samotna, i tak samo długa, i tak samo okrutna, i tak samo niekończąca się.
Nic się nie zmieniło. Wszystko jest tak samo. Świat nas okłamał.
Na co mam czekać z radością w tym roku? Na samotność? Na ból? Na więcej przespanych dni i straconego czasu w letargu, bo tarczyca ma humory? Och, tak, nie mogę się doczekać.
Na więcej samoobrzydzenia? Bo od kilku lat patrzę w lustro i nie poznaję osoby, którą widzę w odbiciu, ale ma coś takiego w sobie, że mnie odrzuca i nie chcę na nią patrzeć. Nie jest to osoba, którą znałam. Zmieniła się w kogoś, kim nigdy miała nie zostać. Obiecywała sobie, że nie zostanie. Obiecywała sobie za dużo. Nie składaj obietnic, których nie potrafisz dotrzymać. Teraz kim jesteś? Parodią samej siebie.
Patrzę w lustro i nie znam jej, ale mam wrażenie, że nie jest szczera; zwłaszcza ze sobą. Ale kto ją tam wie, może po prostu nie potrafi. Może należy jej współczuć. Mam wrażenie, że nie jest to osoba warta mojej uwagi, więc może dlatego jest niewidzialna. Jest to osoba bez imienia, bezpańska, niczyja. I chyba nie do końca wie jak sobie z tą wolnością poradzić, chyba łatwiej było by jej być niewolnikiem, przynajmniej miałaby imię, pana, i byłaby czyjaś. Ale samotność jest cholernie uzależniająca.
Więc na co mam czekać w tym Nowym Roku? Na więcej samotności? Na więcej tego gówna pozbawiającego sensu czegokolwiek, co robię? Bo nie mam się z kim tym podzielić, a jak mam, to ktoś wolałby się raczej zająć swoimi sprawami, niż moimi. No słusznie, każdy z nas jest egoistą, więc nie rozumiem dlaczego miałoby być inaczej w moim wypadku; w sensie, dlaczego ktoś miałby przestać być egoistą na rzecz mnie, nawet jeśli tylko na chwilę.
Uwielbiam być niewidzialna. Zwłaszcza w towarzystwie. Uwielbiam być niema, nawet jeśli krzyczę.
Śmieję się, bo auto-cynizm pomaga mi jakoś przejść z tym do porządku dziennego. Samotność jest chujowa. Tyle powiem. Ale gorszy od samotności jest kompromis. Wybieraj, człowieku. Ja, osobiście, mam wrażenie, że już i tak na zbyt wiele kompromisów poszłam. Jeśli pójdę na kolejny, wyrzeknę się na zawsze osoby, którą jestem, i którą zawsze miałam być. (Nie, nie obchodzi mnie, że zdania nie zaczyna się od "ja" ani to, że w polskim języku raczej oksfordzkiego przecinka się nie stosuje, i co mi zrobisz.)
Zamiast szampana, sączę whisky. Napój muzyków, ambrozja bluesmanów. A cholerne fajerwerki, które głośnością zaczęły konkurować z moimi myślami, próbuję zagłuszyć muzyką. Zgadnij, jak rozpoczęłam ten Nowy Rok. JM i whisky. Samotnie siedząc w dresie przed kompem. Ktoś zdziwiony? Nie ja.
Ponieważ na ogół życie jest chujowe, wydzieliłam sobie kartkę w notesiku na Highlights of the Year: 2015. Żeby pamiętać, że nie wszystko jest takie złe, że w gruncie rzeczy moje życie jest całkiem niezwykłe i może powinnam to doceniać, a nie tylko być pazerna na więcej, i więcej, i więcej.
Był to rok ciężkich decyzji dla mnie. I w jakimś stopniu, choć bardzo tego nie chce, mam wrażenie, że jakaś część mojego życia się skończyła na zawsze. Bo nie wyobrażam sobie powrotu z tego miejsca, w którym jestem obecnie.
Natomiast nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że w tym roku wydarzyło się bardzo dużo; zbyt dużo bym mogła sobie z tym poradzić. Jestem rozdarta między trzema światami, trzema językami, trzema miastami, trzema miłościami. To stanowczo dużo na jedno serce. I wkurwiają mnie politycy, co rozwalają Europę od środka. Żeby Was tak, durne pizdy, piorun jebnął, żebyście otworzyli oczy na to, jakimi kretynami byliście, że dopuściliście w ogóle do takiej sytuacji!
Chciałabym sobie też obrać jakiś cel na ten rok, żeby móc widzieć krok po kroku osiągane cele. Żebym miała do czego dążyć, i żebym mogła widzieć faktycznie jakąś zmianę. A z drugiej strony, wiem, że Bóg śmieje się z moich planów, więc na co to komu? Życie i tak zweryfikuje.
Chciałabym jednak, żeby 2016 był raczej rokiem nadziei niż rozpaczy. I żebym chociaż wiedziała, czego tak naprawdę chcę i w jaki sposób najlepiej mogę wykorzystać czas, jaki został mi dany, używając tego, co mam. Na razie to nie jest klarowne. A raczej, jak już pisałam kiedyś, ja po prostu chcę za dużo. Nie potrafię wybrać. Więc dlatego tkwię w rozdarciu między tymi trzema światami. I to jest cholernie męczące.
JM zagrał Taking on water podczas jakichś warsztatów w Berklee. Powiedział, że to jest niedokończona piosenka, ale i tak ją zagra, bo słuchacze byli na tyle otwarci, że dzielili się z nim swoimi niedokończonymi myślami. Może też powinnam się nauczyć grać swoje niedokończone piosenki, nawet jeśli refren nie do końca brzmi tak, jak powinien, to lepiej jeśli go zaśpiewam, niż schowam w sobie, by nikt nigdy go nie usłyszał, aż piosenka będzie skończona. A co jeśli nie zdążę jej dokończyć?
Na koniec Taking on water. Niech tutaj sobie zostanie na blogu. Może będzie mi hymnem na ten Nowy Rok.
I am slowly floating nowhere
Lost the memories of where I am and why
Black ocean churning
A million stars are burning
Planetariums were right about the sky
Once upon a day I set off on a journey
Wishing on the wind take me far from home
Now I'm on the waves
And I'm taking on water, hard to see I won't always be alone
There was a time when August sun was high and centered on me
But it did behind my back and settled down
Used to square up with the land used to size it in my hand but it fell behind the line that meets to sky
Once upon a day I set off on a journey
Wishing on the wind take me far from home
Now I'm on the waves
And I'm taking on water, hard to see I won't always be alone
Inside this storm
Whipping in the wind, my sail is torn
In other words, the ends I made are not my own
Hard to see I won't always be alone
I'm a sailboat I am slowly floating nowhere
Hoping someday I'll wash up on someone else's shore