poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Change Is Gonna Come

Jak ja się cholernie cieszę, że mam tego bloga. Mam jeszcze innego, prywatnego, w którym pisuję częściej, ale ten tutaj... No perła.

Pół roku w Monachium minęło. Najczarniejszy okres w moim życiu chyba. Wszystkie paskudztwa jakie mogły wrócić, wróciły. Dlaczego? Zobrazuję: każ rybie wspinać się na drzewo i dziw się, że jej nie idzie, więc następnie czekaj aż się udusi, zanim nawet podskoczy pół metra. Ja = ryba. Drzewo = wszystko oprócz muzyki. 

Wróciłam do gitary. Szok. Niedowierzanie. Miliony pytań bez odpowiedzi. Piszę dużo. Jestem za bardzo zdesperowana, po Monachium, które było swoistego rodzaju "wake up call"... Wiem, że jestem na granicy i to, o czym marzę jest na granicy szaleństwa... Z drugiej strony nigdy nie grzeszyłam zdrowym rozsądkiem oraz szeroko pojmowaną normalnością... Ale pierwszy raz od CHOLERNIE DAWNA jestem szczęśliwa. I to się przekłada na moje relacje z ludźmi, na moją relacje z moim ciałem, na moje nawyki myślowe. Bo robię to co kocham. Na mojej twarzy jest blask, uśmiecham się bez powodu.

W przeciwieństwie do tego, co było w Monachium. Nie żałuję, z drugiej strony, ale mój mózg podświadomie wymazuje ten okres z pamięci. Może słusznie, bo powinnam to pamiętać, żeby nigdy nie stracić perspektywy, co jest tą opcją B, jeśli teraz nie pójdę za sercem.

Nie mam chłopaka, a co za tym idzie, wszystkich męczących obowiązków z tym związanych. Co nie znaczy, że jestem bez serca.

Mam swoją Muzę. (... swojego Muza?) Dziwne uczucie. Ale istnieje w bezpiecznej strefie nietykalności poprzez dzielącą nas odległość i żyje w błogiej nieświadomości. No i się nie dowie, a w każdym razie nie ode mnie. Muza jest artystom potrzebna, a na mnie spadło to cholerstwo jak piorun z Olimpu i trafiło w najbardziej zapomniane zakątki, których istnienia się wypierałam tak długo.

Pamiętam, jak byłam na koncercie Becka na początku listopada jakoś (2016) i naprawdę cały koncert dobrze się trzymałam, do momentu kiedy usłyszałam intro do "A Change Is Gonna Come". W ułamku sekundy coś zacisnęło się na moim sercu i tylko oddychałam głęboko, powtarzając sobie w myślach: nie rycz, nie rycz, nie rycz... Wszedł wokal I was born by the river in a little tent... I co? I płacz. Naprawdę nie pamiętam, żebym ryczała kiedykolwiek na koncercie, a już na pewno nie AŻ TAK... Co ja mówię, ja się tam dusiłam zwyczajnie i zupełnie gdzieś odpłynęłam, jakby Beck grał wyłącznie dla mnie, jakby mi dawał tę obietnicę, że moje życie w Monachium to tylko faza. Jakiś etap. Minie, ale muszę jeszcze trochę ciężej popracować. Ten etap minie, ale wrócę do muzyki, bo uświadomię sobie, że półśrodki to nie mój styl. Plan B to nie mój styl.

Skończyłam z robieniem rzeczy tylko dlatego, że ktoś uważa, że powinnam to zrobić. Skończyłam z pseudo relacjami, które nic nie wnoszą do mojego życia - idźcie się bawić w mind games gdzie indziej. Ja mam za słabe serce do tego, po co mi taka znajomość, co sprawia, że czuję się tylko bardziej upodlona pod koniec dnia, jak jakaś porażka, największa przegrana. Nie chcę się tak czuć, zwłaszcza, że pracuję ciężko na to, co mam. I nie jestem porażką. Ani przegraną. Dzięki Bogu mam jeszcze resztki racjonalnego myślenia, które biorą górę i po prostu zaczynają traktować tego typu sprawy bardzo przedmiotowo, no, ale sorry, tak trzeba: czy ta osoba wnosi coś do twojego życia? Czy wnosi coś dobrego? Czy tej osobie faktycznie zależy na tobie, czy po prostu chce siebie dowartościować w sposób przeróżny: a) ściągając ciebie do swojego poziomu upodlenia, b) krytykując twoje wybory i to, jak traktujesz ludzi (nie traktujesz ich jak coś "gorszego sortu", c) chce zwyczajnie zaruchać bo skończyły mu się wszystkie inne opcje, a ty akurat byłaś ostatnia na liście. Nic tak nie dowartościowuje chłopaczków, jak myśl, że mogą mieć każdą, w każdej chwili i kiedy chcą.

No, twój błąd, kolego. 

Uświadomienie sobie tego trwało długo, ale jednak lepiej sobie to uświadomić późno, niż dalej dać się traktować jak plan zapasowy. I'm not your back up option. Nowy rok, nowa ja i tym podobne klisze.

Zmiana przyszła. Ale ten koncert... W tamtym momencie po prostu nie wierzyłam, że to będzie możliwe, że jeszcze kiedyś chwycę za gitarę i będę po prostu szczęśliwa, piłując utwory do porzygania, aż wsiąkną głęboko do kości i staną się częścią mnie. 

Nie uznaję półśrodków. Zajęło mi to trochę czasu, ale lepiej chyba przed ukończeniem 23 lat, niż w wieku 40 lat... 3 lata półśrodków - niezmarnowane, ale też nie wykorzystane w 100%. Natomiast nauczyłam się bardzo wiele, przede wszystkim jak bardzo zdeterminowana potrafię być i jak bardzo mogę powiększyć serce dla ludzi, którzy chcą tego rodzaju miłości. 

Teraz ciężko pracuję nad tym, żeby nie spłonąć.

---
Z informacji zdrowotnych, tzw. update: nabawiłam się cysty na kolanie, miałam operacje, okazało się, że jednak tłuszczak.
Mam problemy z insuliną, jak się okazuje. Łykam tabletki. Jest fajnie... Ogólnie mało miałam chorób, to wzięłam kolejne do kolekcji. Czekam na zmianę. Przyjdzie.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia