sobota, 1 grudnia 2018

Pisać po polsku

Dziś jest 12 kwietnia 2020. 

Publikuję tekst z prywatnych zapisków: 1 grudzień 2018. Dla celów archiwalnych zachowuję oryginalną datę. 

Prawdopodobnie pożałuję publikacji tego tekstu, ale uważam, że uzupełnia on historię opowiadaną na tym blogu i powinien tu być. 

Chyba nie pamiętam jak to jest pisać po polsku. Tak dawno tego nie robiłam. Nie w pamiętniku, nie w prozie, nie w wierszu. Jedynie na messengerze albo innym czacie. Wydaje mi się, że zgubiłam swój "pisarski" głos i wiele z tych rzeczy utraciłam bezpowrotnie.

Angielski ma zupełnie inną melodię i rytm. Wymowa wymową, ale ma pewnego rodzaju subtelności soniczne, które ciężko mi zreplikować w mojej ojczystej mowie, zwłaszcza jeśli chodzi o środki stylistyczne. Ciężko uprawiać retorykę w mowie ojczystej, paradoksalnie. Nagle brzmienie słów nabiera bardziej osobistego wymiaru, każda szeleszcząca spółgłoska jest moją spółgłoską. W angielskim czy niemieckim zawsze istnieje ta niewidzialna granica językowego aktorstwa. To nie są przecież moje samogłoski z przegłosami, to nie są przecież moje dyftongi, to nie są moje spółgłoski, za bardzo zmiękczone, zbyt dźwięczne na języku. Moje spółgłoski są ostre, uderzane staccato, rytmicznie nadają pędu całemu zdaniu.

Czy potrafię jeszcze pisać po polsku? I to w taki sposób, żeby nie było się czego wstydzić? Nagle zauważam, że polski ma czasowniki zwrotne: się to, się tamto, się nie, się wie. I co ja mam z tym zrobić? Przecież nie mogę napisać piosenki, w której co drugi wers mam się. 

Tak piękny język, a tak trudny. Ale może to jest kwestia tylko przyzwyczajenia? I kwestia poćwiczenia paru wprawek literackich i w zasadzie regularnego pisania?

Można dojść do bardzo ciekawych efektów bawiąc się retoryką, ale brakuje mi poglądu jak by to miało wyglądać w praktyce. Nie pisałam po polsku za wiele. Przeszkadza mi to, leży mi to nas sercu, dręczy mnie to.

Może wynika to też z tego, że nie czytałam po polsku ostatnimi czasy, więc pewna płaszczyzna liryczna jest tutaj nie do przeskoczenia. Trzeba będzie odrobić swoje zadanie domowe. Brak pomysłów na metafory, brak pomysłów na strukturę, a co dopiero mówić o refrenie.

Zabawne. Musze od nowa nauczyć się posługiwać swoim ojczystym językiem.

Nie jest mi wstyd, że nie potrafię tego robić na taką skalę, jak potrafiłabym w angielskim. Jest mi jedynie żal, że brak mi słów. Brak mi słów, które pozwoliłyby wyrazić dokładnie to co czuję jednym słowem, jedną frazą. Tak jak robi to Rilke, na przykład. On wydobywa esencje z każdego przedmiotu i tematu, na który pisze. Cokolwiek się stało z moją interpunkcją.

To jest chyba najgorszy problem, moje największe zmartwienie artystyczne, że muszę ściągnąć maskę i pokazać kim jestem, bez zasłony dymnej, bez akcentu, bez kłamstw. Tak łatwo się kłamie w nie swoim języku, tak łatwo grać, tak łatwo być kimś innym. Tak łatwo zaadoptować nową tożsamość, tak łatwo odnaleźć siebie na nowo, bo możesz być kim chcesz i w tej kwestii nie ma żadnych ograniczeń.

Ale tak ciężko jest udawać kogoś innego przez tyle lat. Tak ciężko nie mówić w swoim ojczystym języku, tak ciężko być zawsze obcym na obczyźnie, mimo największych starań asymilacji i akademickiego zacięcia w pogoni za doskonałością. A jeszcze ciężej jest być sobą wśród swoich. Z tym będę musiała się zmierzyć.

Jestem raczej dobrej myśli, chociaż to nie będzie łatwe. Mam zapas życiowych doświadczeń, moja skóra jest znacznie twardsza, nie złamie mnie byle komentarz czy krytyka, bo wiem co mam do zaoferowania. Najtrudniej będzie się chyba tylko odnaleźć w tej nowej rzeczywistości, gdzie zatracę pewnego rodzaju melodię, do której przywykłam przez ostatnie kilka lat. Angielski zawsze będzie dla mnie formą ekspresji, podobnie jak niemiecki. Ale czas na mnie. Czas na mój język. Czas się z tym tematem zmierzyć, chociaż nie będzie to łatwe.

Gdzie mój styl.... Poszukiwania czas zacząć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia